Wyjazd jakich mało - od startu pretendował do pierwszego świętokrzyskiego złotego jaja. Kałmuctwo szerzyło się niesłychanie , ale od początku .....
Samozwańczy Lider nakreślił przed czwórką wspinaczy wizję pięknego dnia spędzonego na łojeniu w Tatrach. Jak potrafię zrozumieć Mańka i Glebę (młodość, brawura, głód wspinania) tak do dziś pojąć nie mogę czym omamił mnie i Górala. Prognozy pogody były jednoznaczne - halny, deszcz, śnieg, ocieplenie - w dowolnej kolejności. Grupa młodzieżowa obrała za cel MOKO , starszyzna udała się na tabor pod Wysoką.
Podejście - Magia Wody
W chatce leśniczego ; Lider po opłaceniu taboru zagadnął
- mróz wczoraj był ?
- nie
- a wyżej w górach mróz był ?
- nie
- a lodospad ze spadowej jest jeszcze
- nie wiem
Podniesieni na duchu słowami Lidera - "ch...a wie ten leśniczy" ruszyliśmy dalej, ale nie za daleko bo trzeba było wyjąć parasole. Parasole były dwa a nas trzech. Dwa na trzy bez reszty się nie dzieli - Góral szedł bez. I nie wyszedł na tym dobrze.... Koniec końców i tak wszyscy dotarliśmy na polanę mokrzy.
Wieczór - Magia Ognia
Rozpaliliśmy ognisko pod wiatą ( radość była ogromna) i zagotowali herbatę. Pieczona kiełba i grzane piwo z mandarynką od Górala poprawiły morale !! Rozwiesiliśmy mokre ubrania - wyschną na wietrze.
Noc i poranek - Magia Powietrza
Ruszył Halny. Nie wiedzieć czemu zgaszone ognisko samo rozpaliło się w środku nocy. Mimo że tabor jest w lesie wiało okrutnie. Lider, który wcześniej był przeciwny spaniu w niewielkich odstępach od siebie, nad ranem znalazł się dziwnie blisko Górala który miał najcieplejszy śpiwór. Ubrania nie wyschły a te suche z plecaków szpetnie zawilgły.
Dzień Ataku– Magia Ziemi
Żywioł Ziemi objawił nam się dwa razy w postaci prawa powszechnego ciążenia. Tuż po podejściu pod lodospad , podczas szpejenia, kask Górala został pociągnięty w dół doliny.
W trakcie powrotu ta sama siła wyciągnęła jeden z raków Lidera i cisnęła go na śnieg. Obydwie zguby zostały odzyskane , koledzy zdobyli dodatkowe metry podejściowe.
W międzyczasie zrobiliśmy Lodospad Spadowy. Dwa pierwsze wyciągi spokojnie pocisnął Lider - co niesamowite otwarło się okno pogodowe i było całkiem przyjemnie. Czasami tylko wiatr przesuwał nas na stanowiskach jak marionetki. Przejąłem prowadzenie na dwie kolejne długości liny i okno się zamknęło. Dostaliśmy w pysk wiatrem , śniegiem i deszczem. Ustało , a jakże, po skończeniu drogi. Zejście po śniegach i zjazd , jesteśmy przy plecakach.Na taborze przepak - puchówka waży tyle co lina , jedna żyła tyle co dwie , dobrze że żelazo nie nasiąka .
Powrót z tarczą .
Czy powtórzył bym to jeszcze raz wiedząc jak będzie ?
Oczywiście że tak : ) Dzięki koledzy za naprawdę przygodowy wyjazd !!