pryma - dojechaliśmy z sukcesem tam i z powrotem, a Piekarz nie dostał wylewu z powodu spożywania w jego aucie produktów suchych i napojów gazowanych;
jak również przeżył (choć ciężko) notoryczne trzaskanie drzwiami przez Piotrusia Pana;
sekunda - nawet się sporo powspinaliśmy (w znakomitej większości po pięknych klsykach), pomimo niekoniecznie optymalnych warunków (sobota upał, niedziela opady) - ale niektórzy (ci ambitniejsi) odczuwają niedosyt;
tercja - debiutant sokolikowy Piekarz radził sobie lepiej niż przyzwoicie...ale dopóki wspinał się przy innych niż koledzy wspinaczach; jak tylko okoliczności robiły się kameralne nagle zaczynała czyhać na niego śmierć przy każdym ruchu...
Niestety kolega Dr koloryzuje nieco. W sokołach wspinało mi się bardzo przyjemnie, a do wspinania z kościstą ręką Śmierci na ramieniu już się przyzwyczaiłem i nie nawoływałem do niej prawie wcale